Po zwiedzeniu Vardzi dobrą drogą jedziemy do Turcji.
Granica przechodzi szybko i dość sprawnie, jedynie po stronie tureckiej jest do odwiedzenia kilka okienek: policja, cło, wiza itp.
Lecimy po wysokim płaskowyżu. Wysokość nie spada poniżej 1900 m.n.p.m. Na jednej z przełęczy osiągamy 2.550 m.n.p.m.
Widoki są tak przepiękne że Przemek łapie pobocze i przez kilkadziesiąt metrów walczy by wrócić na drogę – udaje się. Wszyscy są jednak przejęci jego „wycieczką” poza asfalt. Uznajemy że to znak i obniżamy prędkość przelotową do takiej – która spokojnie daje podziwiać widoki.
Bankomat, zakupy i lecimy do starożytnego miasta Ani – kiedyś stolicy Armenii. Miasto, mimo że zniszczone przez trzęsienie ziemi robi wrażenie. Położone nad wąwozem, na szklaku jedwabnym, musiało być w czasach swojej świetności znakomitym.
Zbliża się zmrok podejmujemy decyzję o zjechaniu na boczną drogę i noclegu pod namiotami. Świeci księżyc, mimo iż wieje silny wiatr – jest wspaniale.
Jedzonko, czacza i idziemy spać…..