Obudziliśmy sie skoro świt i poszliśmy pieszo do Pałacu Hanów w Bakczysaraj – jest to muzeum kultury tatarów Krymskich i jednocześnie dla nich święte miejsce dla narodu krymskotatarskiego.
Robi wrażenie – zwłaszcza że cały czas trwają prace nad renowacją, a raczej odtworzeniem całego kompleksu pałacowego finansowane w dużej części przez Turków. Na chłopakach oczywiście największe wrażenie zrobił budynek haremu (choć pusty). Zobaczyliśmy także płaczącą fontanne (po kobiecie), którą opisywali Mickiewicz i Puszkin w swoich poematach.
Następnie bez specjalnych przygód skoczyliśmy na miejsce wielkiej bitwy o Svastopol. Miasto broniło sie 265 dni, potem zostało poddane i odbite w bardzo krwawym szturmie trwającym zaledwie 9 godzin. Spore wrażenie robi Diorama – obraz przedstawiający pamiętny szturm w formie półkola, mający szerokość około 15 metrów. Niemcy zrobili z tej góry twierdzę nie do zdobycia, okopali się wzorowo, a Ukraińcom i tak udało się ją zdobyć.
W dalszej kolejności pojechaliśmy zobaczyć dok remontowo-zbrojeniowy radzieckich łodzi podwodnych w Balaklawie. Echo zimnej wojny przeszyło nas zimnym dreszczem. Tunel w kształcie łuku został wykuty w litej skale, nie złe miejsce na imprezkę w oficerskich strojach. Na Tomku największe wrażenie zrobił przekrój łodzi i jej kontrukcja.
Aby zmienić nieco klimat odwiedziliśmy cerkiew w Foros. Została zbudowana na cześć córki jednego z ówczesnych dworzan krymskih, która zginęła na krętej górskiej drodze, gdzie jej kareta spadła w przepaść. Będąc w środku, specjalnie dla nas wyszedł pop, zrobił rundkę wokół nas z kadzidłem. Później dowiedzieliśmy się, że otrzymaliśmy w ten sposób błogosławieństwo na dalszą drogę, jedyne co mogliśmy w tym momencie zrobić to zapalić świeczki.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej zajechaliśmy do pałacu Ałupczyskiego, w którym głowy państw (Churchil, Stalin, Roosevelt) dzielili europę po wojnie. Spóźniliśmy się dwadzieścia osiem minut i nie zdołaliśmy wejść do środka, natomiast okalający ogród schodzący do morza zapierał dech w piersiach. To był dopiero początek pięknych widoków tego dnia.
Kostia zabrał nas, wieczorową porą, na drogę trzystu zakrętów prowadzącą na górę Ai Petra – świętego Piotra. Widząc strome urwisko o wysokości tysiąca metrów, chłopaki dostali szału i wpadli w euforie. W tej euforii, pojechaliśmy offroad’em nad samą krawędź, trzeba było trzymać się wzajemnie lub motocykla by przy więjącym wietrze nie zdażyło się coś złego.
Po krótkim poszukiwaniu Kostii poszliśmy do tureckiej knajpy, w której następnie zostaliśmy zakwaterowanii. Spaliśmy na tym samym stole przy którym jedliśmy. Tego wieczoru zabrakło kaliano (sziszy). Knajpa nazywała się Wostocznaja Burej.