Gruzja Tbiisi – Mscheta- Gori – Vardzia

Gruzja Tbiisi – Mscheta- Gori – Vardzia

Na przeciw domu naszej gospodyni znajduje się wspaniały park utrzymany w stylu angielskim oraz letni pałacyk arystokraty Aleksandra I, który był tłumaczem, lingwistą i dobrym przyjacielem Puszkina.

Zwiedzamy pałacowe pokoje będąc w ubłoconych butach enduro, co dziwi naszą przewodniczkę i nas wprawia w pewne zakłopotanie – szczególnie gdy ekspozycja sprawia wrażenie, że wokół życie pałacowe stale kwitnie – nakryte stoły, pokoje zostawione w stanie jakby ktoś w nich mieszkał.

W piwnicy znajduje się winnica z degustacją wina – pijemy po pół kieliszka „na odwagę” by sprawniej omijać lokalnych piratów drogowych – wyruszamy dalej doliną Kachetii.

Co jakiś czas napotykamy drogowskazy „wine road”. To winnice które zapraszają do siebie na degustację i poczęstunek.
Krajobraz sielski – zielono dolina otoczona łagodnymi wzgórzami, świeci słońce – chce się żyć!
Po dwóch godzinach docieramy do Tbilisi. Na horyzoncie pojawia sie bardzo czarna chmura – wiemy, że zmokniemy – tym bardziej że trwa „remont” reflektora w Sławka GSie – odbłyśnik wypada z mocowania i lata na wybojach puszczając „oczka” do nadjeżdżających kierowców.
Miasto otacza nas wokół mnóstwem samochodów – jest większe niz się spodziewaliśmy. Pytając ludzi dość sprawnie docieramy do Mc’Donalds by skorzystać z internetu i toalety.
Zabawiamy tam niemal dwie godziny spędzając czas na uzupełnianiu bloga i innych sprawach zawodowych, w tym czasie deszcz mija. Dziś już daleko nie zajedziemy, więc kierunek na pobliską, dawną stolicę Grucji – Mcchetta.
Do miasta jednak łatwiej wjechać niż z niego wyjechać, krążymy w mega korku, kilkukrotnie trafiając w to samo miejsce. Ludzie dają wskazówki które się wzajemnie wykluczają – po kolejnej próbie trafiamy na właściwy zjazd i opuszczamy Tbilisi.

Stolica to całkiem inna Gruzja niż ta którą widzieliśmy do tej pory. To miasto europejskie – jak wiele innych – tętniące życiem, z wieloma młodymi ludźmi na ulicach – których nie widzieliśmy w górskich wioskach.
Nic dziwnego że młodzież ucieka z pięknych terenów – turystyka w Gruzji jest na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Młodzież nie chce paść krów, nie mając praktycznie możliwości wyjeżdżania z powodu fatalnego stanu dróg.

Mcchetta wita nas pięknie odrestaurowaną starówką i kamienicami otaczającymi bazylikę.

Wokół niej jest strefa zamknięta dla ruchu pojazdów, ale miejscowy widząc nasze motocykle krążące w poszukiwaniu noclegu macha ręką by wjeżdzać na deptak.
Okazuje się to dobrym pomysłem. Podchodzi do nas przewodniczka proponując swoje usługi oraz wskazując hotelik (raczej pokoje do wynajęcia) dokładnie przy bazylice.

Warty polecenia! czysto ciepła woda, internet, parking na motocykle, śniadanie (30 lari) – po prostu ideał! HOTEL TAMARINDI www.tamarindi.ucoz.com 23 Arsukidze str. Mtscheta +995 579 037772
Tu spotykamy dwóch bikerów z Polski jeden z Warszawy (Jurek), drugi z Ełku (Piotr) oraz Gregora – Niemca który samotnie podróżuje na motocyklu.
Jemy kolacyjkę w pobliskiej Tawernie i rozmawiamy o odwiedzonych miejscach oraz planach na najbliższe dni. Jest niezwykle miła atmosfera.

———————————————————–

Część z nas zaczyna odczuwać kumulujące się zmęczenie. Dziś wg planu mamu dotrzeć do Swanetii. To wysokie góry Kaukazu i drogi podobne do tej do Shatili. Nie wszyscy czują się na silach by rozpocząć walkę z 260 km górskiego offroadu Pojawił się pomysł zwiedzenia pobliskiego monastyru na pobliskim wzgórzu i tak startujemy. Niestety Przemek wystrzelił z parkingu zbyt wcześnie gubiąc resztę ekipy a Piotr z Tomkiem gubią pozostałą grupę.
Z trudem odnajdujemy wskazówki dojazdu na wzgórze z kościołem, lecz okazuje się że po pokonaniu bardzo trudnego podjazdu, gdzie było mokro, ślisko i miejscami bardzo błotniście dojeżdżamy na szczyt z innej strony która okazała się zamknięta. Dostajemy SMS-a o d Przemka, który dotarł na wzgórze inną drogą że dotarł do celu. My stoimy jak wazony i podejmujemy decyzję że zbyt dużo czasu i trudu poświęciliśmy na znalezienie kościoła, więc wracamy w kierunku Gori.

Podczas zjazdu, spotykamy Piotra i Tomka, więc wracamy razem. Okazuje się że Piotr zaliczył glebę podczas podjazdu a w tym samym miejscu tym razem wracając glebę zaliczył Sławek. Niestety u Sławka ucierpiało mocowanie kufra prawego, ale po raz kolejny „trytytki” a dokładnie i 8 sztuk ratują sprawę.
Kufer trzyma się jak przyspawany i jedziemy dalej.

Jedziey więc do Gori by zobaczyś muzeum Stalina – nadal uważanego to za bochatera Gruzji i Związku Radzieckiego. Zwiedzamy wiele sal poświęconych jego życiu, działalności rewolucyjnej, rozwijającej się karierze politycznej oraz zwycięskiej wojnie „sowieko-niemiekiej”. Tak! nie drugiej wojnie światowej tylko Sowietów z Niemcami!

Potem przechodzimy do sali-mauzoleum. Ściany wyłozone czarna materią, posrodku krąg utworzuny przez kolumny i leżąca pośrodku głowa WODZA odlana z brązu.
Pod schodami jest mała salka otwarta 2 lata temu w której wspomina się mimochodzem o zsyłkach na Sybir, prześladowaniach i więzieniu ludzi – proporcje oraz sposób ekpozycji zbrodni stalinowskich oburza – odnosi się wrażenie, że zrobiono tą salkę bo „ktoś kazał”.

Przed gmachem muzeum stoi kamienny domek otoczony kolumnami i zadaszony dodatkowych dachem z witrażami- to dom w ktorym urodził się Stalin. Obok oryginalny wagon ważący 80 ton – ruchome centrum dowodzenia.

Jedno musimy przyznać Stalin ocalił nas od potężnej burzy ktora przeszła nad miastem gdy byliśmy w muzeum 🙂

Jedziemy w kierunku miasta skalnego Wardzia. Już sama droga wiodąca przez przepięknę góry z Achalciche do Wardzi zachwyca urodą – mimo kolejnej burzy która się nad nami przewala.

9 pięter wykutych wysoko w skale – a odsłonietych w skutek oderwania się przedniej części skały podczas trzęsienia ziemi – robi wspaniałe wrażenie.

Szukając tu noclegu warto po przekroczeniu rzeki udać sie w lewo i pojechać ok 1 km do Volodia Cottege. Nowe wyłożone pokoje z łazienkami, wspaniała świeża ryba

Właściciel nie próżnuje chętnie częstuje gości wódką swojej produkcji o nazwie cza -cza