Gruzja Shatili, Kachetia

Gruzja Shatili, Kachetia

Budzą nas promienie słońca na twarzy i szum potoku. Jest niesamowicie. Śniadanko, pakowanie motocykli i powrót do „cywilizacji”.

Tym razem droga umyka szybciej pod kołami – trochę ja znamy, wiemy czego się spodziewać i jedziemy szybciej.

Kończy sie to przecieciem opony i dętki przez ostry kamień w KTMe Jasia. Naprawa jednak nie trwa długo, kleimy oponę i zakładamy nową dętkę – można jechać dalej.

Większym problemem jest brak paliwa. w Shatili go nie było, po drodze również i zasięg KTMa się skonczył. Ściągniete paliwo z GSa Adv Przemka pozwoliło mu jechać dalej ale i w GSach Sławka i Tomka zaczyna brakować.
Na oparach dojeżdżamy do Zinvali, jemy w gospodzie obiad i ruszamy przez górydo T’elavi – stolicy winnego regionu Kachetia.
Droga zaznaczona na mapie jako jedna z gównych (czerwona, żółta) wprawia nas w osłupienie.To totalne bezdroże! Nawet naszymi motocyklami jest trudno przejechać. Kamienne podjazdy, ogromne doły, setki zakrętów – to nas nie zaskakuje ale to że droga wjeżdża do koryta wyschniętej rzeki i tam się gwałtownie urywa na wysokości 3 metrów może budzić zdziwienie.

Jesteśmy totalnie zakurzeni. Pył jest wszędzie: na ubraniach i pod nimi, w kaskach, oczach i ustach.

Jedynie jadący pierwszy dobrze widzi drogę – wszyscy z tyłu muszą sobie radzić w tumanach piasku  i kurzu podnoszonego kołami.

Piotr i Sławek decydują się zaatakować jednokilometrowy podjazd do przydrożnego zamku. Początkowo idzie dobrze. Kamienna droga wiedzie stromo pod górę. Jednak w obszarze lasu kamienie są mokre. Piotr staje i już nie może ruszyć – tylne koło się ślizga po mokrych głazach. Sławek rozpędem jedzie dalej.
Po krótkiej walce koło osusza kamienie i daje sznsę na start ze sprzęgła pod górę. Jadę! Za zakrętem przerażenie ściska mi gardło – widzę obok drogi przewrócony motocykl i Sławka leżącego pod nim.

Myślę „a jednak przesadziliśmy, stało się to czego chcielismy uniknąć!”. Staję i podbiegam.
Sławek leży w krzaczorach a dokładnie jeżynach i nie może się ruszyć bo motor przygniótł mu buta, więc nie może go podnieść, ale macha ręką i śmieje się że czeka na mnie z utęsknieniem.

Rzeczywiście – leży w krzakach obok drogi na zboczu kołami wyżej, paliwo wycieka – masakra. Z wielkim trudem udaje mi się podnieść motocykl i go uwolnić – razem stawiamy GSa do pionu. Spogladamy na siebie i na drogę, 2 sekudy zastanowienia – jedziemy dalej.
Za dwoma zakrętami ukazuje się prześliczne miejsce. Świątynia i ruiny zamku otoczone wysokim murem z trawiastym dziedzińcem.

Piękne, odosobnione i autentyczne miejsce na zadumę nad przemijającym czasem. Żadnych pamiątek, słodyczy czy strażników. Stoi samotnie bardzo dobrze zachowane z niemal nieistniejącą drogą dojazdową. Dziedziniec idealny na rozbicie namiotów ale nie mamy łączności z chłopakami, musimy zjeżdżać na dół.
Po kolejnej przełęczy naszym oczom ukazuj sie widok rodem z Toskanii. Zielona dolina z strzelistymi drzewami otoczona łagodnymi wzgórzami – zaczęła się KACHETIA.

Dojeżdżamy do centralnie położonego T’elavi i szukamy winnicy z noclegiem. Jak zwykle los płata figle, gubimy drogę i pytając przygodnie spotkanego człowieka nawiazujemy z nim dobre relacje – zaprasza nas do ubogiego domu znajomej wdowy, która za niewielkie pieniądze nas ugości.

Warunki są nie do opisania, toaleta w postaci krytego domku wraz z otworem po środku nie zachęca raczej do „dłuższych przemyśleń”.
Dziś zasiadamy do stołu z kierowcą ciągnika i robotnikiem pracującym w ogrodzie pobliskigo pałacu. Dom rzeczywiście robi przygnebiające wrażenie.
Widać że kiedyś był bogaty i zadbany lecz teraz grzyb na sufitach, odklejające się tapety i brak bieżącej wody oraz toalety udowadnia nam, że trafiliśmy do bardzo prawdziwej Gruzji.

Decydujemy się zostać, spotkać twarzą w twarz z tymi ludźmi. Przecież wiekszość Gruzinów głoduje, a my chcemy poznać ten kraj i jego ludzi. Nasza wizyta wpomoże nieco tą kobietę, która straciła męża w wypadku samochodowym i teraz ma tylko córkę. W pokojach są wstawione metalowe, zardzewiałe łózka – od 3 do 8 w kazdym pokoju.
Są jacyś ludzie, podobno pracownicy (robotnicy) którzy pracują w pobliskim pałacyku, nasz człowiek który nam to wszystko organizuje mówi że goście właśnie wyjechali i zaraz gospodyni zmieni pościel.
Przed budynkiem w rynsztoku biegają szczury, a ona ma stale ciepły uśmiech na twarzy.
Jest zakłopotana gdy dejemy jej pieniądze – przecież od gości tu się ich nie bierze. Pytamy się czy motocykle przed domem będą bezpieczne i to pytanie budzi zdziwienie: „przecież jesteście gośćmi, tu się gości szanuje”.

Człowiek który nas tu przyprowadził – Van – przynosi domowe wino – jedna butelkę ale 6-litrową. Czas płynie, przynosi drugą. Idziemy spać po wypiciu 10 litrów wina, a Van siada za kierownicę i jedzie do swojego domu. Jak mu sugerujemy że może zamówimy taxi – odmawia, do domu ma blisko, bocznymi ulicami – nie udaje się go nam zatrzymać.