Granicę Meksyku i USA przekroczyliśmy w sobotę rano w miejscowości Nogales, w obu państwach ma tą samą nazwę. W tym mieście są dwa przejścia graniczne: jedno w centrum miasta dla miejscowych, drugie w zachodniej części, dokąd prowadzi droga 15D. W piątek nocleg w Nogales,wybraliśmy hotel City Express. Jest to sprawdzona przez nas sieć hoteli w całym Meksyku, cena do 50$ ze śniadaniem za pokój dwuosobowy. Rano w sobotę musieliśmy wrócić na drogę 15D, około 15 kilometrów do punktu zwrotu kaucji za motki. Pani wyszła z budki, zrobiła kilka fotek naszych motków, zabrała od nas dokumenty wywozowe i powiedziała, że kaucja zostanie zwrócona na kartę kredytową, która płaciliśmy przy wjeździe do Meksyku. Przekroczenie granicy zajęło nam około godziny, może półtorej. Byłoby jeszcze szybciej, ale potrzebowaliśmy pieczątki w paszporcie od pracownika urzędu emigracyjnego USA. Sympatyczna pani popatrzyła na nas i nasze paszporty i zapytała skąd jedziemy i dokąd, uśmiechnęła się i życzyła miłej przygody. Wjechaliśmy do stanu Arizona, powiem szczerze – robi wrażenie. Miasteczka poukładane jak w filmie „Truman Show”. Zatrzymujemy się na małe co nieco w miejscowości Tucson, zwiedzamy centrum i dalej drogą nr 10 jedziemy w stronę Phoenix. Jadąc autostradą parę mil za Tucson po lewej stronie z drogi widać Bazę Davis-Monthan, sławne „cmentarzysko”, wypełnione tysiącami samolotów, które wojsko USA uznało za nieprzydatne lub do dalszego przetrzymania na wypadek czegoś tam. Jest tego około czterech tysięcy, więc jest co pooglądać. Ze względu na bardzo suchy klimat pustynny i prawie całkowity brak opadów został utworzony magazyn pod gołym niebem. Warto zjechać z drogi i z bliska popatrzeć. My zrobiliśmy to zza płotu, aby wjechać na teren trzeba mieć specjalne zezwolenie. Jadąc dalej omijamy Phoenix i kierujemy się na Los Angeles. Droga cały czas wiedzie przez pustynię, mijamy setki, a nawet tysiące wielkich kamperów. Każdy z nich ciągnie za sobą jeepa albo buggy. W Arizonie styczeń, luty to sezon – jest ciepło, zero opadów. Można stawać prawie wszędzie, chyba, że w danym miejscu stoi tablica o zakazie. Na pustyni są wyznaczone szlaki dla quadów, buggy i enduro. Są miejsca, gdzie można dojechać, a dalej tylko iść pieszo. Tego dnia nocujemy na granicy Arizony i Kalifornii. Dalej udajemy się do Kalifornii, mijając po prawej stronie Park Narodowy Joshua Tree. Nie odwiedzamy go, gdyż czas i stan opon nie pozwala na to. Autostrada robi się coraz bardziej zatłoczona, nawet cztery pasy nie rozwiązują problemu. I tak w korkach dojeżdżamy do rozwidlenia dróg na Los Angeles i San Diego, my wybieramy tą drugą do miejscowości Murietta. Tam zostawiamy nasze KTM-y na parę miesięcy.
Podsumowując: przejechaliśmy 14 tysięcy kilometrów, odwiedziliśmy 11 państw, mieliśmy po drodze piękne słońce, deszcz, wiatr i śnieg wysoko w Andach. Obecny etap podróży kończy się w pięknej Kalifornii.
Ciąg dalszy nastąpi w niedalekiej przyszłości.
Do zobaczenia w kraju.