Kolejny przystanek to miasto Belize w kraju o tej samej nazwie. Udało nam się znaleźć dość tanie zakwaterowanie, z dużą pomocą rdzennego mieszkańca miasta w wieku około 60-65 lat, który biegnąc przed naszymi motocyklami doprowadził nas do lokalnej agroturystyki. Tu zanocowaliśmy jedną nockę, nazajutrz rano zanieśliśmy trzy worki ciuchów do miejscowej pralni na gruntowne odświeżenie, codzienne przepierki w wodzie z mydłem już sobie nie radzą. Pani bardzo się postarała o czym przekonamy się następnego dnia, ponieważ prosto z pralni wybraliśmy się do portu skąd praktycznie po zakupieniu biletów na statek w ciągu 15 minut znaleźliśmy się na jego pokładzie. Sternik potrzebował 1 godz. i 40 min, by nas wysadzić na wyspie w miejscu jak twierdzą „lokersi” o którym śpiewała Madonna w utworze „La Isla Bonita” – San Pedro. Pewnie była w lepszych dzielnicach tej miejscówki, my niechcąco po wypożyczeniu melexa zapuściliśmy się w dość nieprzyjazne tereny. Na wyspie przenocowaliśmy, a następnego dnia w nadbrzeżnym biurze PADI wykupiliśmy snurkowanie w rafie z płaszczkami, żółwiami i uwaga, rekinami (grzeczne były), świetna zabawa.
Popatrzcie kogo umieścili na swoich banknotach. To była kolonia Brytyjska, język też pozostał angielski.
21
paź