Panama, tasiemiec jeden. Granicę przekroczyliśmy późno w nocy więc nie mogliśmy przejechać mocno w głąb kraju. David, to miasto naszego noclegu. Bez większych uniesień, standard dla łacińskiej. Rano szybko na nogi i w siodło, cel Panama City, osiągnięty. To co obserwowaliśmy podczas podróży do stolicy mocno zaiskrzyło w konfrontacji z bogactwem i standardem stołecznego przystanku. Miasto w części współczesnej mocno nowoczesne, a kolonialna hiszpańska starówka rozmiękcza i zaprasza nas na kawę. Miasto Panama zatrzymało nas na kilka dni, głównie za sprawą terminu odbicia promu z Colon do kolumbijskiej Cartageny. Zaledwie tydzień jak pod Włoską banderą zaczął funkcjonować na tej trasie Ferry Xpress, a już go wychaczyliśmy. Po pierwsze tani, po drugie Polskiej produkcji, co potwierdzają fotki, a po trzecie jesteśmy w Kolumbi już po 20 godzinach. Po odczekaniu godzin na policji, w urzędzie celnym i biurze migracyjnym osiągnęliśmy bilety na prom, więc jedziemy się na niego zapakować do oddalonego o 80 km na wschodnim wybrzeżu Colon. Do odbicia od portu zostaje jeden dzień, więc odwiedzamy pobliskie Portobelo skąd niegdyś Hiszpanie transportowali srebro z nowo odkrytych ziem (przepiękne ruiny starej twierdzy i portu). Przemek zagrał tu z miejscowymi piłkarzami. Cartagena, przepiękne miasto, jak się później okazało podobnie cały kraj. Narkotykowy „pijar” powszechny w świecie dla tego kraju, blednie przy pejzażach jakich doświadczamy. Tuż przed naszym przejazdem przez jedną z górskich wiosek, potężna ulewa sprowadziła na nią ogromne ilości wody, niestety nie mieszczące się w korycie rzeki (foty). Uwaga wracając do Panamy – 80% dochodu państwa z funkcjonowania kanału. Właśnie obchodzą jego stu lecie, a 02.11, święto niepodległości, kolorowo było.
09
lis